piątek, 22 sierpnia 2014

Na północ od Bangkoku



------------------------------------------
Letni pałac króla pod Bangkokiem. Ponieważ studiował on w Oxfordzie, architekturę ma europejską.
Nie była to jedyna rzecz, którą przeszczepił z Anglii. 
Kanalizacja, wodociągi, lewostronny ruch, uczelnie i mundurki obowiązujące uczniów od podstawówki aż do uczelni wyższych. 


Pałac na wodzie nie tylko w Łazienkach


Przed laty, w widocznym akwenie utonęła żona jednego z poprzednich królów gdy łódź, którą płynęła, zaczęła nabierać wody. Niestety miała pecha gdyż nie umiała pływać - co jak widać bywa przydatną umiejętnością. Właściwie, to pech nie polegał na braku umiejętności pływania, tylko na tym, że podobnie jak cesarz Japoni, była "niedotykalna" .  

Pomimo obecności na innych łodziach licznych dworzan, nikt nie mógł podać jej ręki i wciągnąć na pokład pod groźbą kary śmierci. Nikt nie został ukarany a król postawił na brzegu kapliczkę dziękczynną gdyż syn króla płynący tą samą łodzią został uratowany.
Jak widać sprawiedliwy był król.

Poniżej widać pałac letni w chińskim stylu zbudowany i wyposażony przez Chińczyków, z którymi Tajlandia miała bardzo dobre stosunki.
Stosunki dobre miała też z Cesarzem Japonii dzięki czemu Bangkok ocalał i nie był zbombardowany.



 Aż się dziwię, że jeszcze nie "dostała" skośnych oczu 

NIESTETY przez ostatnie 2 dni były problemy z WiFi i nic nie mogłem opublikować. Teraz jest niedziela rano 24 sierpnia i za 3 godz. Lecimy do Krabi, tak że następne publikacje dopiero wieczorem.



Letni pawilon też w europejskim stylu.



Następnym celem wycieczki był kompleks świątyń  Wat Jai, w pobliżu Ayutthayi




Miałem powodzenie wśród uczennic :))





To kolejne świątynie - ruiny, teraz nazwy nie pamietam bo trudno te tajskie nazwy zapamiętać. One są w tej dawnej stolicy i jest tu ich małych i dużych ok. 1000. Tak to nie żarty. Zostały ograbiania przez Birmańczyków ze złota.  Kilka lat temu Birma wypłaciła odszkodowanie w sumie 20 000 złotych :))

Posąg Buddy opleciony korzeniami





To wszystko jest sprzed ok. 400 lat.

Poniżej lunch w przydrożnej knajpce 


Floating Market








Następnym punktem były obiekty związane z II WŚ, mostem na rzece Kwai, lini kolejowej budowanej przez 120000 tyś. PoW (prison of war) w tym 60 000 Brytyjczyków, Holendrów, Australijczyków i Amerykanów, z których większość tu zmarła od wyniszczającej pracy, chorób i tortur i kar zadawanych przez Japończyków. Pozostałe 60000 to jeńcy miejscowi - Tamile, Birmańczycy, Chińczycy, Filipińczycym itd.  Ilościowo zginęli w wymienionej kolejności. 
W War Museum nie wolno było robić zdjęć ale eksponaty, przedmioty, fotografie były przerażające.
Jeńcy ci budowali w straszliwych warunkach ponad 800 km linię kolejową z Singapuru do Rangunu w Birmie. Japonia chciała zaatakować Brytyjczyków w Indiach i linia była potrzebna do transportu wojska i uzbrojenia. Malarka, cholera, choroby pasożytniczej i 18 godzinny dzień pracy wykanczały jeńców.
Średnia przeżycia wynosiła 3 miesiące. Wszystko młode chłopaki  20-30 letnie.

Most na rzece Kwai, wielokrotnie bombardowany przez Amerykanów nieskutecznie i w końcu wysadzony w powietrze przez brytyjskich komandosów co przerwało dostawy dla wojsk japońskich.
Po wojnie odbudowany na koszt Japonii.





Linia ta funkcjonuje do dziś.


Rzeka Kwai (czyt. Kwe)



Cmentarz żołnierzy alianckich z II WŚ utrzymywany przez Wielką Brytanię


Muzeum męczenników budowy kolei Singapur - Birma (dziś Myanmar)


Sue robi zapas owoców do domu.




Jak już byliśmy w pobliżu dżungli, trudno się było oprzeć takiej orientalnej rozrywce.
Wcale nie było na początku taj wesoło. Wysokość duża, amplituda ruchów zwierza też, trzeba się było mocno trzymać kiedy schodził po pochyłości do wodopoju w rzece.





W dżungli grasują też mniejsze stworzenia, bardziej podstępne od słonia uznawanego w Tajlandii za króla zwierząt. Ale co to za król, który musi pracować - na północy są wykorzystywane do cięźkich prac, zwłaszcza przy wyrębie drzewa. Te na zdjęciach powyżej mają raczej lekką robotę.

King Cobra

Ponieważ lubimy Kotki...





No i jeszcze trzeba nakarmić młode, głodne lamparciki...




Trochę nieożywionej przyrody też warto zobaczyć, więc Sue zaproponowała wypad do parku narodowego Erewan. Po drodze mijaliśmy domy miejscowych, wyglądały naprawdę nędznie. Niektóre. Sklejone z kawałków drewna, blachy falistego, bez okien  i drzwi. Granica miedzy domem a otoczeniem często nie istnieje. Życie toczy się na zadaszonych "werandach". Tam się je, odpoczywa, spotyka z sąsiadami. W domu się śpi. Nie ma tu zimy, wiec ogrzewania nie potrzeba. Klimy brak. Często natomiast przy tych  siedliskach stoi pickup. Nierzadko całkiem nowy, często b. stary.  Podstawowe narzędzie pracy, przewiezie osoby i wszelki stuff. Podobno W tajlandi jest zarejestrowanych najwiecej pickupów po USA ( na 1000 mieszkańców - których jest ok. 60 mln.




Wizerunek króla musi być.  Nawet na boku.




Wreszcie Park Erewan



Razem z naszą wspaniałą przewodniczką Sue. 



Wodospady Erewan







Po drodze do kolejnych stopni wodospadów, na małej polance zawieszonych było na drzewach kilka tradycyjnych strojów tajskich ?  Nie wiem co to ma znaczyć 





Po tych religijno-wojenno- zoologicznych atrakcjach Sue zawiozła nas na nocleg do ciekawego miejsca nad rzeką Kwai - Boutique Raft Hotel - pływającego hotelu. Cześć mieszkalna mieści się na zacumowanych do brzegu "tratwach". Każda wewnątrz wygląda jak wykończony w drewnie orientalny pokój z przedsionkiem i sporą łazienką (też w drewnie łącznie z podłogą prysznica).

Dogląda jak poniżej. Ściana od strony rzeki z rozsuwanymi drzwiami wychodzi wprost na wodę. Leżysz w łóżku i patrzysz na przeplywającą bystrym strumieniem wodę, a na drugim brzegu dżungla ...









Troszeczkę odszedłem od rutyny i zaryzykowałem wejście aż do połowy mostu - naprawdę był w opłakanym stanie, z brakującymi , zmurszałymi lub luźnymi deskami...
Pocieszałem się że umiem pływać 


Ani nie trzeba było długo namawiać ale po wejściu "troszkę" zwątpiła






Codzienny transport Tajów nad licznymi akwenami - tzw. long boat


Jedna z form dżungli 



Autor bloga :))


Powyższy w drodze do domku


Jak zwykle, domek duchów - tu przy hotelu. Oczywiście w postaci podarunków z owoców i napojów;  naprawdę niezwykle wierzenia


Następnego dnia wróciliśmy do Bangkoku aby dalej, już samolotem udać się na południe do Krabi, Ao Nang, nad Morzem Andamańskim




































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz